Studiowanie mi nie idzie. OK, zaliczam wejściówki, uczę się itp. ale to nie jest „to”. Niby miało być cudownie bo nowe miasto, nowi ludzi, nowe wszystko i miało mi się odechciec Stanów, a tu kupa. Jeszcze bardziej chcę wyjechac.
Jak na razie nikomu nie mówię o moich planach wyjazdu. Rodzice się załamią chyba. Nie chcieli żebym wyjeżdżała, bo przecież „skończysz studia i cały świat będziesz mogła zwiedzać”. Teraz żyją w bańce mydlanej myśląc, że jestem zachwycona życiem studenckim i zostanę w Polsce. Głupio mi tą bańkę przebijać, tym bardziej, że utrzymanie córki studentki sporo ich kosztuje. A i tak zwane „życie studenckie” mnie do siebie nie przekonuje, bo ile można chodzić na imprezy/domówki upijać się i praktycznie nic z tego nie mieć?
Jak na razie mam tylko motywacje, żeby zabrać się za siebie i doprowadzić w końcu do spełnienia marzeń i wyjazdu:)
I wracamy do makroekonomii, bo pierwszy rok zaliczę, choćby nie wiem co!